O patriarchacie napisano już wiele.
Jest on bardzo ważnym elementem naszej kultury i jego istnienie przejawia się właściwie we wszystkich obszarach życia społecznego. Choć na pierwszy rzut oka wydaje się niesprawiedliwy i często upokarzający i krzywdzący zwłaszcza dla kobiet, mężczyznom także mocno się dostaje.
SKĄD SIĘ WZIĄŁ PATRIARCHAT?
Dziesiątki tysięcy lat temu, w czasach kiedy ludzkość prowadziła życie koczownicze, niewielkie gromady kilku – kilkunastu osobników przemieszczały się z miejsca w miejsce w poszukiwaniu pożywienia lub bezpiecznego schronienia, a członkowie takich zespołów – wszystkim się ze sobą dzielili. Nie istniało pojęcie własności, ponieważ właściwie nikt niczego nie posiadał. Ich wiedza na temat funkcjonowania ludzkiego ciała również była bardzo znikoma i nawet dzieci, które pojawiały się w międzyczasie również były wspólne. Człowiek pierwotny nie rozumiał wpływu mężczyzny na poczęcie dziecka i to kobieta była dla niego magiczną istotą, która sama z siebie dawała życie oraz potrafiła je wykarmić. Przede wszystkim dlatego, choć nie tylko, pierwsze posążki znamionujące kult religijny były posążkami kobiecymi, jak np. znana Wenus z Willendorfu datowana na czasy paleolityczne (ok.30 tys. Lat temu) Tego rodzaju system społeczny bliski jest Matriarchatowi, który nie tylko, że nie oddaje władzy w męskie ręce, ale w ogóle nie tworzy hierarchii w grupie, traktując wszystkich równo, ale przede wszystkim stawia potrzeby grupy na pierwszym miejscu, a nie potrzeby jednostki, co jest charakterystyczne dla systemu patriarchalnego.
Żeby to pokazać bardziej obrazowo – w patriarchacie mamy jednego przywódcę, który rządzi i zazwyczaj ma największy dostęp do różnych dóbr, oraz rządzi tak, jak mu się podoba, jego zastępców, świtę i dalej, hierarchicznie resztę społeczeństwa. W kulturze matriarchatu przywódca nie zaznacza się tak wyraźnie, rządzi raczej grupa i przede wszystkim ważne są potrzeby kolektywu, a nie jednostki. Taki system nie promuje jednostki, a wspiera całą grupę. Stąd m.in. w społeczeństwach matriarchalnych prawie wcale nie ma wojen. Wojny i walki są typowe dla grup, gdzie szaleje męskie ego i chęć udowodnienia innemu samcowi lub samcom „jaki ze mnie chojrak” dobro grupy zaś stawiając często na drugim miejscu. Nawet jeśli tą grupą byłyby całe narody.
Sytuacja naszych dalekich przodków zmieniła się diametralnie, kiedy w czasach neolitycznych ludzkość zaczęła powoli rezygnować z przemieszczania i rozpoczęto budowę pierwszych osad. Konsekwencje tej zmiany wszyscy ponosimy do dziś, ponieważ gdy człowiek osiadł, znaczenie zaczęło mieć POSIADANIE. Posiadanie domostwa/ szałasu, ziemi, na której ono stało, naczyń, narzędzi do uprawy pola, z czasem też zwierząt, które udamawiano oraz – kobiet, które weszły w skład tego, co było pożądane, a więc i posiadane. A mężczyzna, jako silniejsza płeć – miał większe możliwości fizyczne, żeby tego dobytku bronić, więc niejako „naturalnie” zajął ważniejsza pozycję, kobietę i jej bezcenny wkład spychając do poziomu równego, jak wiemy historycznie, niekiedy zwierzęciu domowemu, a czasem i niżej. Dodatkowo, kiedy zaczęto kojarzyć wpływ mężczyzny na wydawanie na świat potomstwa – rozpoczął się chyba najważniejszy element patriarchatu, który w tym artykule interesuje nas najbardziej:
KONTROLA SEKSUALNOŚCI KOBIET
Owa kontrola, obecna w naszych głębokich przekonaniach, przejawia się po dzisiejsze czasy w niemal wszystkich obszarach życia społecznego. Począwszy od uczynienia z dziewictwa przez całe tysiąclecia „daru” dla męża i tym samym wielokrotnie strasznego brzemienia dla dźwigającej go kobiety, która nie tylko była zablokowana już na samym początku swojej seksualnej drogi, aby otwierać się na tych partnerów, na których ona miała ochotę, a nie dla wybranego jej zazwyczaj przez ojca czy brata – męża. Ale również jego utrata, a przecież mogło to się wydarzyć w różnych okolicznościach, nawet nie seksualnych, wiązała się dla niej w optymistycznej wersji z upokorzeniem, koniecznością tłumaczenia swoich intymnych spraw przed innymi, a w najbardziej brutalnych – nawet ze śmiercią. Oczywiście w naszych realiach takie dramatyczne sytuacje nie występują, ale w Polsce nawet teraz istnieją środowiska, w których dziewictwo zachowane do ślubu jest koniecznością.
Kobiety, które otwarcie okazują, że lubią seks i miały wielu partnerów nazywane są „łatwymi lub puszczalskimi”, a bywa, że trafiają się i gorsze określenia. Wielu panów cierpi na syndrom „ladacznicy i madonny” kiedy to dzieli kobiety na dwie kategorie – te, z którymi się chętnie umawiają i uprawiają seks i te, które się nadają na żonę i matkę ich dzieci – bo ciężko pomieścić im w głowie, że te dwie jakości mogłaby realizować ta sama osoba.
Mężczyzn nikt nigdy nie rozliczał za ich potrzeby seksualne i ilość partnerek, a właściwie, kiedy wiadomo, że było ich sporo, patrzy się na nich raczej jak na „wytrawnych kochanków”.
Kobiety zostały uprzedmiotowione do obiektów seksualnych, obecnych w reklamach i właściwie wszystkich mediach we wszelkiej formie. Doprowadzono do sytuacji, że wydają krocie na „doprowadzenie się do porządku” – ubrania, buty, depilacje, makijaże, zabiegi, fryzjera, kosmetyczkę, manikiurzystkę, stylistkę, włosy, paznokcie, rzęsy, usta, piersi, pośladki, zmarszczki. Wszystko po to, żeby wyglądać zachęcająco i ponętnie, a tym samym przypodobać się dominującej płci. Nawet jeśli my same tego nie widzimy i twierdzimy, że robimy to dla siebie, albo, jak mówią niektóre kobiety – „dla innych kobiet”, prawda jest taka, że to niestety tak nie działa.
Muzułmanki noszące czador (ubiór zakrywający całe ciało) lub hidżab (chusta zakrywająca włosy) czy nawet burkę (ubiór zakrywający całe ciał łącznie z twarzą i oczami) też traktują to jako coś naturalnego i wręcz twierdzą, że są z tego dumne! Tak, jak one nie dostrzegają tego, jakie przysłowiowe „pranie mózgu” im uczyniła kultura zdominowana przez mężczyzn, którzy z drugiej płci uczynili sobie płeć tak poddaną i realizującą męskie potrzeby (tu akurat nie dekoncentrowanie mężczyzn kobiecymi walorami), tak my, również nie widzimy, że to kultura stworzyła taki wzorzec i że w tej chwili my same nie mamy odwagi, czy wręcz czułybyśmy się niezręcznie same ze sobą, gdybyśmy odstawały od kanonu i miały np. nie ogolone nogi czy pachy.
Proszę zauważyć, że w kontraście do ludzi, u zwierząt wygląda to zupełnie inaczej i to samiec, a nie samica musi się zazwyczaj wykazać pięknym ubarwieniem, upierzeniem, ogonem, grzywą, zadem, czy innymi wizualnymi atrybutami, żeby zasłużyć na to, by przekazać geny dalej. Mówiąc bardziej poetycko, czy tez duchowo – złożyć cząstkę siebie w świątyni życia w ciele samicy, aby mogła zadziać się magia.
Dlaczego to nie samica musi wysilać się na to, żeby być tą „piękniejszą płcią”? Jak bardzo to wysilanie jest kosztowne we wszelkiej możliwej formie – same Panie wiedzą. Ano dlatego, że N I E M U S I. Ponieważ koszt biologiczny sprowadzenia potomstwa na świat wystarczy. Natomiast to, co się dzieje wśród ludzi – przeczy niestety naturalnym prawom i jest dokładnie objawem Patriarchatu, który stawiając jedną płeć wyżej niż drugą, z automatu wprowadza zasady, które wywracają wszystko do góry nogami.
Co więcej, odebrano kobietom także prawo do decydowania o swoim ciele i procesach w nim zachodzących, co najbardziej dobitnie widzimy w prawie antyaborcyjnym. Uczyniono z walczących o prawo do aborcji mordercami, nie rozumiejąc, że to nie walka o to by zabijać własne potomstwo, a walka o podstawowe i niezbywalne prawo do wolności decydowania o jedynej rzeczy, którą fizycznie naprawdę na świecie posiadamy – naszego własnego ciała.
WŁADZA W RĘKACH MĘŻCZYZN
W życiu społecznym, ograniczeń wynikających z patriarchalnego systemu obserwujemy bardzo wiele. Ograniczenia związane z dostępem do edukacji, (ciągle!) niższe płace, stanowiska, na których preferowani są mężczyźni – zwłaszcza kierownicze, konieczność ustalenia parytetu w środowiskach politycznych itd. Poza tym pamiętajmy, że kobiety dopiero od lat 50tych ubiegłego wieku maja prawa wyborcze, czyli od około 70 lat. Możemy sobie wyobrazić jak wyglądało ich życie do tego czasu, kiedy zepchnięte były do marginesu społecznego i liczyły się jedynie w jednej sytuacji – poprzez pływy swojego męża.
Trudno się dziwić, że marzenia o białej sukni i zamążpójściu są w wielu z nas tak głęboko zakorzenione, że niemal nie wyobrażamy sobie życia bez takiej sceny. Wyjść za mąż do niedawna to było dla kobiet przysłowiowe – być, albo nie być.
Nawet jeśli było to aranżowane i często niechciane małżeństwo, to jednak dawało jakieś perspektywy mniej lub bardziej szczęśliwego życia. Jednak nawet jeśli można jako tako utrzymać pozory na zewnątrz – są pewne obszary w małżeństwie, gdzie brak równowagi zaznacza się szczególnie boleśnie i jednym z nich jest niewątpliwie sypialnia
PRAWO DOŻYCIA SEKSUALNEGO NA SWOICH ZASADACH
Choć na szczęście kolejne pokolenia odchodzą powoli od pokutującego cienia patriarchatu, wzorce i przekonania wspierane i kultywowane od pokoleń ciągle mocno się trzymają.
Ciągle uważa się, że istnieje coś takiego, jak „małżeński obowiązek” i co ciekawe, może on być realizowany tylko w jedną stronę. Kiedy mężczyzna nie ma ochoty na seks – sprawa jest jasna, że nici z igraszek. Sądzę, że mało która kobieta namawia partnera na to, żeby w takim razie jej „zrobił dobrze”, argumentując to, że przecież ona ma swoje potrzeby. Natomiast ile kobiet musi znosić niechciany seks – „no, kochanie, tylko się odwróć, co Ci szkodzi…” tak, jakby bycie penetrowaną, kiedy nie ma się na to ochoty było najnormalniejszą rzeczą pod słońcem. Skutkiem tego jest cała masa zaburzeń, konieczność odcięcia się od swojego ciała, żeby nie czuć tego, czego nie chce się czuć, depresje związane z wypierana latami złością, żalem i nienawiścią, a także kompletne znieczulenie na bodźce seksualne i wręcz seksualna awersja. W sytuacjach, w których słyszę takie historie w swojej praktyce zawodowej mam ochotę porównać taką niechcianą penetrację do penetracji analnej mężczyzny, kiedy nie jest na to gotowy. Porównanie to nas nieco szokuje, prawda? Ale właściwie dlaczego? Przecież w obydwu przypadkach dochodzi do przekraczania fizycznej granicy czyjegoś ciała, zmienia się właściwie jedynie płeć. No właśnie… Jedynym wyjaśnieniem jest niestety fakt, że jesteśmy do takich praktyk tak przyzwyczajeni, że ta powszechność odbiera im ich nikczemny wymiar. Ale on tam jest.
Gwoli wyjaśnienia zaznaczę tylko, że to mit, że mężczyźni mają większe potrzeby seksualne od kobiet, bo często jest to powód, że im się pobłaża. To nie jest prawda. Poza różnicami indywidualnymi, bo przecież każdy z nas jest inny, statystycznie potrzeby kobiet i mężczyzn są porównywalne. Różnica polega na;
Po 1. Krzywej potrzeb seksualnych, która u obydwu płci wygląda inaczej – u mężczyzn szczyt jest w okolicy 18-20 r.ż a potem sukcesywnie spada. A u kobiet od okresu dojrzewania rośnie, osiągając swoje najwyższe natężenie ok 30-40 r.ż. co powoduje, że np. w okolicach 50-60 r.ż. Kobiety ciągle mogą mieć dużą ochotę na seks, a panowie już niekoniecznie.
Po 2. Kobieca seksualność z różnych powodów, również hormonalnych jest dużo bardziej złożona niż męska i dużo bardziej oparta na emocjach i uczuciach, wiec tym samym też dużo bardziej podatna na zablokowania. A reszty dopełniają przekazywane z pokolenia na pokolenie negatywne przekonania na temat seksu, seksualności, własnej atrakcyjności fizycznej, bycia uznanej za zbyt rozwiązłą itd. Sądzę, że w tym, co napisałam wyżej o sytuacji kobiet już odmalowuje się obraz stwarzający doskonałą pożywkę do tego, żeby kobiety mały „problem z seksem”.
Po 3. Skomplikowanie kobiecej seksualności objawia się również tym, że panowie często nie dają sobie rady w sypialni, żeby zadowolić swoją partnerkę, a ona z kolei z rezygnacją macha już na to ręką i chcąc – nie chcąc akceptuje seks, który nie przynosi jej tego, co przynieść by mógł.
Tu z kolei świetnym przykładem jest udawanie orgazmu. Dla mnie – jest to bardzo smutny, tym bardziej, że tak powszechny, pomnik patriarchatu w sypialni. Pokazuje on dobitnie kto jest ważniejszy i o kogo tutaj chodzi, nawet w tak najintymniejszym, wyjątkowym doznaniu jakim jest własny orgazm. Tak, jak uważam – NIGDY nie powinnyśmy się zgadzać na seks, kiedy nie mamy na to ochoty, tak samo NIGDY nie powinnyśmy udawać, że jest nam dobrze, jeśli nie jest. Nasze ciała i nasza przyjemność należy wyłącznie do nas. Poświęcając to występujemy przeciwko sobie, okazujemy sobie same brak szacunku dla naszej suwerenności, wolności i niewinności. Oczywiście znamy przyczyny, dla których to ma miejsce. „Ach, żeby on już skończył i dał mi spokój”, „żeby mu nie było przykro, że się nie udało”, „żebym to ja nie czuła się źle z tym, że nie mogę dojść” itd. Ale wszystkie te problemy nie rozwiążą się, jeśli będziemy podtrzymywać nieprawidłowe wzorce. Sytuacja ma szansę się zmienić tylko wtedy, kiedy będziemy bliskie swojej własnej prawdzie i zdobędziemy się na odwagę, żeby jej bronić.
Sypialnia za sypialnią, dom za domem, kraj za krajem.
STRATY DLA NAS WSZYSTKICH
Problem patriarchatu to nie tylko problem kobiet, bo na uwięzieniu w sztywnych, narzuconych rolach cierpią de facto obie płci.
O kobietach napisałam już dużo, mogę do tego jeszcze dorzucić sławetną domową pełnoetatową służącą, kucharkę, praczkę, matkę-polkę, która najpierw dba o siebie, żeby „złapać” męża, a potem poświęca wszystko, co ma, swoje marzenia, ambicje, plany, tęsknoty zanurzając się w byciu tylko „dla innych”. Podsuwa talerz pod nos, sama zjada zimne ostatki ze stołu, zmywa, szoruje, odrabia lekcje, dźwiga siaty i łyka gorzkie łzy, gdy w sytuacji, kiedy pragnie zawalczyć o coś dla siebie – nazywana jest egoistką i wyrodną żoną lub matką. Ileż z nas zna takie sytuacje z życia…
W kontraście pozostają te, które nie wyobrażają sobie dla siebie takiego losu. Starają się ugrać jak najwięcej, są zazdrosne, pełne złości, manipulują mężczyznami nie wierząc w to, lub nie mając nadziei, że można być pokochaną dojrzale i w pełni. Rywalizują z innymi kobietami, zapominając, że jesteśmy przecież wszystkie siostrami i to tylko te krzywdzące warunki, w jakich często żyjemy doprowadziły do tego, że zamiast siostrzanej miłości i wsparcia wzbudzamy w sobie mechanizmy instynktu przetrwania.
Mężczyźni zaś wielokrotnie nie radzą sobie w świecie, w którym przypisana jest im odgórnie rola dominanta i władcy. Ważnym elementem tej funkcji jest nie czucie i nie okazywanie słabości. Przecież „chłopcy nie płaczą”. A chłopcy w istocie są tak samo wrażliwymi osobami, jak i dziewczynki. W konsekwencji tego wielokrotnie zmuszani są przez sytuację do zamknięcia się w sobie za wysokim murem i odcięcia od emocji nawet przed samym sobą. Nie potrafiąc rozmawiać ze swoimi partnerkami, nie potrafiąc się otworzyć i okazać ciepło, opiekę i wsparcie, kiedy jest ono potrzebne. Ukrywając się a chłodną, a czasem wręcz groźną postawą kogoś, kto jest sędzią ostatecznym („już ojciec z tobą pogada!”) To z kolei doprowadza do poczucia osamotnienia obojga płci.
A przecież mężczyźni są różni – tak, jak i my. Niektórzy woleliby zostać w domu, gotować i wychowywać dzieci zamiast walczyć o byt poza nim. I pięknie, że tak się również powoli dzieje, że staramy się próbować trochę innego świata.
Mam wielką nadzieję, że to będzie się nadal rozwijać, że zrozumiemy wszyscy, że taki system społeczny nam nie służy. Że będziemy mieć odwagę, aby wyjść z tych sztywnych ról – i kobiety i mężczyźni – i że będzie w nas wzajemnie więcej odwagi i akceptacji dla osób, które odstają od sztywnych form starego świata. Że będziemy na nich patrzeć nie jak na odmieńców, ale jak na żywe manifesty prawa do wolności bycia tym, kim czujemy się w swoim sercu.
Artykuł napisany dla stowarzyszenia Polki w Berlinie, dostępny również na: