W swojej pracy w sposób wyjątkowy traktuję tę jedną z najważniejszych ludzkich potrzeb, jaką jest rozwój duchowy.
W zachodniej cywilizacji dużą akceptację zyskały takie potrzeby jak rozwój zawodowy, osobowościowy, psychologiczny, fizyczny, nawet seksualny, ciągle pozostawiając w cieniu to, co nazywamy naszymi potrzebami duchowymi.
Na całym globie, od tysięcy lat ludzkość wiele uwagi, kultu, szacunku i czasu poświęcała sprawom transcendentnym. Obrządki związane z szeroko pojętą religijnością zaś, to te, które najtrwalej i najsilniej wpisały się w każdą kulturę. Od czasu powstania największych religii i co za tym idzie, kościołów, to one powinny spełniać funkcje prawdziwych przewodników duchowych i prowadzić nas, pełnych zaufania w kierunku tak dla nas ważnym – wyjaśnieniu celu naszego istnienia na ziemi, naszej drogi i naszej wewnętrznej prawdy.
Tak się jednak nie dzieje. Kościół, przynajmniej katolicki, czyli ten, który dla większości z nas jest najbliższy – zawiódł. Od dawna nie spełnia już swojej roli, pozostawiając nas samych sobie. A dodatkowo, jak z reszta na każdą wielką religię przystało – wmawia się nam, że wszystkie inne sposoby rozwoju duchowego „zaprowadzą nas do piekła”, z góry traktując wielotysięczne praktyki szamańskie na innych kontynentach, nazywając je z pogardą pogańskim ciemnogrodem.
Zaskakuje to tym bardziej w czasach, gdzie wszędzie uczeni jesteśmy tego, by być SKUTECZNI. A na ile skuteczne są praktyki religijne proponowane przez zachodnią cywilizację?
Czy zmieniają trwale nasze życie, leczą nasze ciała i dusze, poprawiają relacje, wznoszą nas na wyższe poziomy świadomości, pozwalając doświadczyć realnego połączenia z czymś potężniejszym od nas? Nie. Dostajemy od nich jedynie teorię. Teorię, która dodatkowo ukazuje nas jako marny proch, przeniknięty na wskroś poczuciem winy.
Czy zastanawialiście się kiedykolwiek nad tym dlaczego spośród wszystkich kultur żyjących obecnie na ziemi, ta najbardziej cywilizacyjnie rozwinięta jest najbardziej oddalona od duchowości? Dlaczego zwłaszcza na terenie Europy i Ameryki północnej nie mamy starych tradycji duchowych, ceremonii, obrzędów inicjacyjnych, a wszelkie „roślin mocy”, czyli enteogeny, nazywane są narkotykami i prawnie zabronione? Nasuwa się odpowiedź, że to ma na to wpływ postęp cywilizacyjny. Ale nie.
Bardzo dużą odpowiedzialność za ten stan rzeczy, i leży ona po stronie kościoła, ma proceder trwający kilkaset lat w czasach średniowiecza i mający na celu wytępienie wszelkich przejawów „pogańskich” sposobów przekraczania świata duchowości. Masowe, sukcesywne i skuteczne wybicie osób posiadających wiedzę na tematy związane ze SKUTECZNĄ PRAKTYKĄ duchową. Mam na myśli palenie na stosie czarownic. Dlaczego u nas nie rośną odpowiedniki Ayahuaski, Ibogainy, Konopii, San Pedro i cała masy innych? Otóż rosną. Tylko mamy znikomą wiedzę na ich temat i przede wszystkim w sposób znikomy są częścią naszej kultury i tradycji. Dzieje się tak, ponieważ ludzie, którzy w naturalny sposób zajmowali się tymi praktykami zostali na tych terenach zlikwidowani, a ich wiedza razem z nimi…
Ciekawe jest, że każda z religii oparta jest na doświadczeniach łączności z Wyższą Jaźnią (czyli tzw. Wyższym Ja, czy też Duszą), a następnie potępia się ludzi, którzy pragną je przeżyć sami. Doświadczenia przekraczające umysł stworzyły podwaliny każdej religii, a gdyby ktokolwiek miał je teraz – proboszcz każdej parafii wysłałby go do psychiatry…
Podejście do traktowania naturalnej medycyny przeniknęło z opanowanej pogromem średniowiecznej Europy wraz z kolonizatorami do Ameryki, gdzie od początku podchodzono do wszelkich psychoaktywnie działających roślin z pogardliwą rezerwą. A tymczasem chyba najwyższy czas przyznać, że ludzie, szamani, ….. których arogancko nazywaliśmy „dzikusami” mają w gruncie rzeczy wielką, zbieraną od tysiącleci wiedzę, której my, ci „cywilizowani, wykształceni i zaawansowani” moglibyśmy im jedynie zazdrościć. Wiedzę na tematy, które są NAPRAWDĘ ważne dla ludzkości, życia na ziemi, naszej przeszłości, przyszłości w sensie tak głęboko duchowym, że nie jesteśmy wręcz w stanie sobie go wyobrazić! I przede wszystkim wiedzę, która jest pomocna, praktyczna i skuteczna w takich obszarach, w jakich ciągle wystarczająco skuteczni nie jesteśmy, jak choćby pomoc samemu sobie. Uzdrawianie i ciała i duszy, co próbujemy i próbujemy robić, a ciągle z jakiś względów nie bardzo nam to wychodzi.
Jeśli chodzi o mój, jako psychologa i jak by nie było – specjalisty od pomagania ludziom – stosunek do obszarów związanych z duchowością to przede wszystkim jestem na nie bardzo otwarta. Już to, powoduje, że stoję w niejakim „rozkroku” pomiędzy tym, co naukowe (studia medyczne, psychologiczne), a ciągle opierające się nauce (otwartość na niektóre metody pracy, otwartość na pewne odmienne doświadczenia.)
Uważam, że zarówno psychologia, jak i medycyna, z racji tego, że dziedzinami tzw. „naukowymi”, czyli opierają się na dość sztywnych założeniach i ograniczają je dość sztywne ramy, kompetencyjnie pewnych tematów związanych z człowiekiem rozwiązać nie są w stanie. A skoro nie są w stanie – klasyfikują je jako „nienormalne”, wymyślone, wytworzone, co szczególnie dotyczy np. doświadczeń mistycznych, czy innych odmiennych stanów świadomości. I sprawa załatwiona. Jednak załatwiona nie jest. Bo człowiek nie jest maszyną i w sposób naturalny wymyka się nauce, która jak maszynę go traktuje.
Dlatego w moim odczuciu jedynie holistyczne podejście do rozwoju, czyli postrzeganie człowieka, nie, jako poszatkowane części – ciało fizyczne, umysł, emocje, o Duchu w ogóle nie wspominając, ale holistycznie, jako całość płynnie przenikających się elementów, które są de facto otwartym systemem energetycznym będącym w bezustannej interakcji z otaczającym światem – jest właściwe i najbardziej skuteczne w drodze do odblokowania naszego pełnego potencjału jako wspaniałej istoty, jaką wszyscy jesteśmy.
W obecnych czasach, przez wielu uważanych za apokaliptyczne, zdaje się to mieć jeszcze większe znaczenie. Kiedyś wyobrażaliśmy sobie, że przemiana ludzkości, wejście na nowy, głębszy poziom życia ze sobą i na Ziemi wydarzy się przy udziale jakiejś kolejnej wielkiej światowej wojny, a tymczasem najprawdopodobniej cała ta zmiana zachodzi w obecnych czasach. Padają stare paradygmaty, filary społeczeństw takie, jak religia czy medycyna tracą społeczny kredyt zaufania i wszyscy czując się coraz bardziej zagubieni, zaczynamy coraz intensywniej poszukiwać wsparcia we własnym wnętrzu i głębokiej transformacji. Wydaje się wręcz, że jeśli się nie zmienimy, zwyczajnie nie przetrwamy.
Dodatkowo, jest to zupełnie naturalny proces, związany z rozwojem cywilizacyjnym. Nigdy nie żyło nam się tak dobrze, łatwo i dostatnio. Zgodnie z piramidą potrzeb wg. Maslowa, osiągnęliśmy poziom, kiedy nie musimy już zupełnie martwić się czystym przetrwaniem, wokół panuje taki dostatek, że widmo śmierci głodowej, nawet jeśli nie mamy pracy, dachu nad głową ani nikogo bliskiego jest praktycznie bliskie zeru. To samo dotyczy śmierci z powodu plag i chorób. Wokół panuje taki dostatek, że nawet nie robiąc kompletnie nic, możemy zupełnie komfortowo (relatywnie do czasu sprzed np.100 lat) żyć bazując wyłącznie na tym, co znajdziemy na śmietniku. Jest to wiec zupełnie jasne, że jako społeczeństwo dorośliśmy do skupienia się nie tylko na życiu doczesnym, ale na rozwoju świadomości, jako jednej z wartości z samego wierzchołka piramidy.